Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gorlice: Opiekuje się schorowanymi seniorami. Mówi, że kocha tę pracę

Halina Gajda
21 listopada w Polsce obchodzony jest Dzień Pracownika Socjalnego. Internetowa Wikipedia podaje: to zawód, w którego zakresie leży działalność w środowiskach społecznych, gdzie znajdują się jednostki wymagające pomocy w usamodzielnieniu, odzyskaniu lub umocnieniu zdolności do funkcjonowania w społeczeństwie. Tyle. Zimna urzędnicza regułka. Praktyka to coś zupełnie innego. - Te „jednostki” to ludzie, żywi. Czasem mili, czasem zgryźliwi, ale ludzie ze wszystkimi wadami i zaletami - mówi z powagą Katarzyna Tokarz, opiekunka środowiskowa.

Dzień pracy zaczyna o godz. 7. Żadne tam biurko, tylko teren, konkretny dom i konkretna osoba. Najczęściej starsza, schorowana, niesamodzielna. Czasem trzeba jej tylko podać śniadanie, a czasem wykąpać, ubrać, posadzić przy stole i nakarmić małą łyżeczką.
- Choć czasem dają nieźle do wiwatu, to ja i tak kocham tych ludzi - mówi pani Katarzyna. - Naprawdę szczerze kocham - podkreśla raz jeszcze.

Po ekonomiku, ale do biura by nie poszła za nic w świecie

Od dziecka chciała być pielęgniarką, ale gdy przyszedł czas wyboru zawodu, mama jej rzekła: to ciężka robota, często niewdzięczna. Idź do ekonomika. Młoda Kasia poszła więc potulnie, gdzie podpowiedziała rodzicielka. Do tej pory, jako księgowa, nie przepracowała ani dnia.
- Matematyka zawsze brzmiała dla mnie mniej więcej tak: szły dwie rybki przez pustynię, jedna była złota a druga czerwona. Oblicz, ile waży kokos podczas deszczu - dowcipkuje.
Z drugiej strony, opieka nad schorowaną osobą przypomina czasem równanie, nie z jedną, a dwoma, a czasem trzema niewiadomymi.
- Teraz jest zupełnie inaczej, niż na początku mojej pracy - opowiada. - Tę dekadę temu zdarzały się jeszcze domy bez łazienki, bez wody, ogrzewania. Trzeba było najpierw przynieść drzewa, rozpalić w piecu, przynieść wodę, zagrzać ją i dopiero brać się za porządki, przepierki czy toaletę podopiecznego - wspomina.
Dla niej najgorsza w pracy nie jest niedołężność, choroba, czy brak jakiejkolwiek samodzielności, ale świadomość, że co by nie zrobiła, finał jest tylko jeden.
- Odchodzenie - mówi cicho. - Śmierć, która wcześniej czy później, po prostu przychodzi - dodaje.
I od razu ma przed oczami samotną panią Krysię. Z opiekunki Katarzyny Tokarz, zrobiła najukochańszą córeczkę Kasieńkę. Mówiła: moja jedyna, mam tylko ciebie. Przy Tobie chcę umrzeć.
- Zastrzegała, że mam jej wyprawić pogrzeb, a do trumny zrobić makijaż - opowiada.
Czy brała sobie do serca słowa staruszki? Przyznaje, że nie myślała o nich. Wyrzucała z głowy. Do pewnego dnia.
- Przychodzę, a moja Krysia oznajmia mi od progu, że to już, że ten czas, że ona dzisiaj umrze - snuje opowieść. - Zdębiałam, ale gdy usłyszałam, że rano był lekarz, ale nie zostawił recept, żadnych skierowań, zlecenia badań. Po prostu był, zbadał i poszedł. Ocenił, że kobiecina jest rzeczywiście słaba. Może on dostrzegł to, czego ja nie umiałam - zastanawia się.
Jakkolwiek by nie było - ugotowała podopiecznej obiad. Pamięta, że zażyczyła sobie zupę ziemniaczaną. Zjadła ze smakiem. Położyła się. Kolejny raz powtórzyła: Kasiu, będę umierać...
- Siedziałam przy stole, czytałam jej - dodaje cicho. - W pewnej chwili usłyszałam charknięcie. Poderwałam się, podeszłam do łóżka. Leżała bez ruchu. Przyłożyłam ucho do piersi, ale nie usłyszałam bicia serca - dodaje.
Jak już się wyryczała, opanowała żal i ściśnięte serce, zrobiła wszystko, o co pani Krysia prosiła przed śmiercią. Bo przecież trzeba spełniać przedśmiertne życzenia.

Tu nie ma miejsca dla tych, którzy nie lubią ludzi

Dziesięć lat pracy ze starością, czyli tym, co odsuwamy w myślach, ale fizycznie nadchodzi i żadna siła tego nie zmieni, nauczyło ją pokory.
- To nie jest praca dla tych, którzy czują obrzydzenie na zapach niemytego ciała, zawartości pampersa, zabrudzonej pościeli - mówi twardo. - Ktoś z delikatną naturą w opiece nad starszymi nie ma czego szukać - przestrzega.
Jedni, niedołężniejąc są jak plastelina: podatni na prośby, jakby zawstydzeni, że nie mogą sami koło siebie zrobić. Za najprostszą pomoc, choćby w umyciu głowy, całowaliby po rękach. Inni na starość zhardzieli, walą epitetami na oślep, nie przebierają w oskarżeniach, dokuczają bez umiaru. - Nie jestem święta i czasem mam ochotę trzasnąć drzwiami i wyjść - przyznaje. - Tylko co wtedy? Jak nie ja, to kto inny - pytam sama siebie
Bywały i zabawne sytuacje. Bo jak inaczej nazwać widok, osiemdziesięciolatki rąbiącej drewniane klocki na szczypki do rozpalania w piecu? Pani, choć krzepka mimo wieku, raczej nie powinna się takich spraw imać.
- Na moją uwagę, że może jednak warto się zastanowić i kogoś zatrudnić do ciężkiej, bądź co bądź pracy, wysłała mnie do domu, żebym herbaty zrobiła - mówi ze śmiechem.
Było nie było, trzeba było kobiecinie narzędzie odebrać.
- Efekt był taki, że ja rąbałam, a ona mi dzielnie kibicowała - dodaje.
Dostać od kogoś kwiaty choćby tylko raz w życiu
Czasem dla swoich podopiecznych lepi pierogi, modli się z nimi, gdy tego potrzebują albo śpiewa. W zależności od potrzeb i okoliczności.
- Staram się im umilić te dni, które im jeszcze zostały. Czasem wystarczy ich po prostu pochwalić. Powiedzieć kobiecie, że ma twarzową bluzkę, a mężczyźnie, że nieźle się trzyma.
Serce zaciska się jej w gardle, gdy przychodzą święta. Zaprzątana myślami o zakupach, potrawach, wypiekach głowa, a tu świadomość, że ten czy tamten spędzi je tylko w towarzystwie kota. Albo i tego nie ma. - Oj, nie raz zdarzało się, że lepiłam pierogi, gotowałam barszcz, czy faszerowałam jajka na dwa domy. Dla siebie i któregoś z podopiecznych. Pakowałam cały ten bałagan do samochodu, męża pod rękę, któreś z dzieci pod drugą i jechaliśmy z opłatkiem, jajkiem - mówi wzruszona.
Zaskoczenia wymalowanego na twarzy, nic nie jest w stanie opisać. Tak samo było wtedy, gdy to samotna staruszka przyznała się, że nigdy nie dostała kwiatów.
- Szłam do niej, a wiedziałam, że ma 90. urodziny. Nazbierałam jej fiołków. To były pierwsze i ostatnie kwiaty w jej życiu - dodaje.
Przez te dziesięć lat pracy zajmowała się kilkudziesięcioma osobami. Kilkanaście z nich odeszło. Wspomina ich często. Zresztą rodziny zmarłych podopiecznych niejednokrotnie wciąż traktują ją jak członka rodziny.
- Jedna z moich pierwszych staruszek - zawiesza głos. - Zmarła, ale gdy przejeżdżam obok jej domu, to zawsze jakaś siła każe mi się odwrócić w jej stronę. Czuję, jakby się mną opiekowała - dodaje.
Jak się ma te kilka dobrych dekad na karku, to myślenie sprowadza się tylko do jednego: śmierci. Temat wraca ciągle, jest gdzieś z tyłu głowy.
- Cierpliwie tłumaczę, że nie można tak, że godziny, gdy człowiek zamknie oczy na zawsze, nie zna nikt - mówi. - Staram się ich od tych myśli odciągnąć - niech się uśmiechną. Przyznam może nieskromnie, że ja to potrafię - mówi dumna z siebie.

Nie zamienię tej pracy na żadną inną

Do pracy wśród niedołężnych przygotowała ją szkoła. Nie było żadnego ślizgania się po tematach. Praktyka na oddziałach, przede wszystkim na geriatrii od razu wstawiała na właściwe tory. To taka pierwsze selekcja: nie będzie ani łatwo, ani estetycznie, jak u chirurga od urody.
Niepisane zasady pracy w takich środowiskach mówią, żeby nie dać się zawładnąć emocjom.
Katarzyna, z perspektywy czasu i doświadczenia, nie potrafi być tylko opiekunką.
- Mam podopiecznych, do których już nie chodzę, a oni ciągle o mnie pamiętają. Dzwonią, opowiadają, zapraszają do siebie - mówi z uśmiechem.
To tylko utwierdza ją we własnych przekonaniach.
- Jest pewna - mimo chwilowych przykrości, obcowania ze śmiercią na wyciągnięcie dłoni i rąk, które muszą sprzątać nieczystości - nie zamieniłaby tej pracy na żadną, na żadną inną, na całym świecie - zapewnia z pełną powagą i mocą w głosie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kto musi dopłacić do podatków?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Gorlice: Opiekuje się schorowanymi seniorami. Mówi, że kocha tę pracę - Gazeta Krakowska

Wróć na gorlice.naszemiasto.pl Nasze Miasto