Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kraków. Koszmar rodziców, piekło dzieci. Przełom w głośnym śledztwie

Bartosz Dybała
Bartosz Dybała
Prokuratura znalazła biegłych, którzy ocenią, czy w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie dochodziło do nieprawidłowości w leczeniu oparzeń u jedenastu pacjentów - dowiedzieli się dziennikarze „Gazety Krakowskiej” i Onetu. To przełom we wszczętym już ponad cztery lata temu śledztwie. Dwoje dzieci leczonych w szpitalu zmarło.

Jest październik 2014 r. Prokuratura Rejonowa w Krakowie-Podgórzu wszczyna śledztwo w sprawie narażenia pacjentów Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie-Prokocimiu na niebezpieczeństwo utraty życia lub spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Dzieje się tak na podstawie zawiadomienia, jakie śledczym składa jeden z lekarzy tej placówki: dr hab. Mikołaj Spodaryk, teraz już profesor. Sprawy nie chce dziś komentować. Media informują o przypadkach trojga dzieci, w których mogli zawinić medycy z Centrum Leczenia Oparzeń tego szpitala.

W 2015 r. zostaje powołany biegły z zakresu chirurgii plastycznej, który ma wydać opinię w tej sprawie. Nie robi tego, co skutkuje nałożeniem na niego kary finansowej. Postanowienie o jego powołaniu zostaje uchylone. Zaczęło się poszukiwanie innych biegłych.

W sierpniu ubiegłego roku śledztwo przejmuje Prokuratura Regionalna w Krakowie. Około dwóch miesięcy zajmuje jej szukanie instytucji naukowej, która sporządzi opinię i stwierdzi, czy doszło do błędów w leczeniu pacjentów.

W tym czasie kilkanaście instytucji odmawia przygotowania takiej opinii. Ich przedstawiciele zasłaniają się brakiem odpowiednich specjalistów, a także znacznym obciążeniem obowiązkami związanymi z opiniowaniem w innych sprawach. To, jak pisze w odpowiedziach na nasze pytania prokurator Elżbieta Potoczek-Bara z Prokuratury Regionalnej, „wiązało się z niemożnością określenia terminu sporządzenia ekspertyzy”.

Teraz nastąpił jednak przełom. Na przygotowanie opinii decydują się biegli z Katedry i Zakładu Medycyny Sądowej Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach. Jej sporządzenie ma potrwać pół roku.

Dotarliśmy do części dokumentacji tej sprawy. Dzięki temu udało nam się ustalić, do jakich błędów mogło dojść podczas leczenia jedenastu pacjentów, których przypadki badane są przez śledczych. Chodzi m.in. o niesystematyczną zmianę opatrunków, ale też nieprawidłowe i zbyt późne usuwanie martwych tkanek. Do nieprawidłowości miało dochodzić w latach 2011-2014. Dwoje pacjentów zmarło.

Przypadki chorych dzieci

Śledczy badają m.in. przypadek 16-letniego Michała, który trafił do krakowskiego szpitala ciężko poparzony wrzącą wodą (80 proc. powierzchni ciała).

- Z początku, gdy z synem szło dobrze, nie mieliśmy kłopotu, by skontaktować się z lekarzami. Potem jednak przestali mieć dla nas czas, odcinali nas od informacji, byliśmy bezradni - mówił w rozmowie z „Gazetą Krakowską” ojciec dziecka. Matka pacjenta oddała swoją skórę, by go ratować. Nie udało się. Niestety, 16-latek zmarł.

Śledczy badają też przypadek Mai. Dziewczynka jako trzylatka trafiła do szpitala w Prokocimiu. Była poparzona w niewielkim stopniu - 20 proc. powierzchni ciała - ale w trakcie leczenia doszło do komplikacji (wdała się sepsa, dziecko było też zakażone gronkowcem). Udało nam się porozmawiać z jej mamą, która chce pozostać anonimowa. - Maja w lipcu ubiegłego roku skończyła siedem lat, czuje się bardzo dobrze, chodzi do pierwszej klasy. Jedyne, co przypomina o dramatycznych wydarzeniach sprzed kilku lat, to blizny, ale też wizyty u lekarzy - mówi kobieta.

Mama dziewczynki tak wspomina tragedię sprzed lat: - Palił się grill, obok była rozpałka w płynie. Maja biegała. Trąciła mnie przez przypadek, jak akurat dolewałam rozpałkę. Kobieta twierdzi, że w czasie pobytu jej córki w szpitalu u dziewczynki trzykrotnie doszło do zatrzymania akcji serca. Wspomina, że po przeszczepie skóry Maja nie przebywała w izolatce, a zdaniem kobiety powinna, bo wtedy nie doszłoby do zakażenia. Podkreśla, że życie jej córki uratowali lekarze z intensywnej terapii.

Kolejnym pacjentem, którego przypadek badają śledczy, jest Dominik. Do dramatycznych wydarzeń doszło 30 sierpnia 2012 r. Chłopiec zabrał niepostrzeżenie zapałki z kuchni i zaczął bawić się nimi na poddaszu domu. Podpalił koszulkę, w którą był ubrany. Płonął żywcem.

Pani Sylwia Piskorska-Breksa, mama 15-letniego dziś chłopca, zdecydowała się opowiedzieć o tym, co działo się w szpitalu. Kobieta twierdzi, że gdy jej syn tam przebywał, doszło u niego do „zakażenia całej rany”. Miał oparzone 35 proc. ciała. - Przeszczepy skóry własnej się nie przyjęły. W krótkim czasie od położenia przeszczepów, w trakcie pobytu w szpitalu, cała powierzchnia pooparzeniowa stwardniała jak skorupa, tworząc u dziecka jeden wielki pancerz - zaznacza Piskorska-Breksa. Dodaje, że synowi rzadko zmieniano opatrunki, leżał w brudnych. Jej zdaniem, Dominika skrajnie oszpecono, a cierpi do dziś. W niektórych miejscach ciała wciąż otwierają się rany. Przeszedł 11 operacji w USA. - To koszmar, który się nie może dla dziecka zakończyć - mówi pani Sylwia.

Twierdzi, że u jej syna - mimo nieprzyjęcia się przeszczepów - nie zastosowano integry, czyli ekwiwalentu skóry. Czy lekarze powinni to zrobić? Na to pytanie też mają odpowiedzieć biegli. Pani Sylwia twierdzi, że zastosowania integry odmówił jej chirurg Jan S. To lekarz, który został skazany na karę 2 lat i 8 miesięcy bezwzględnego więzienia za branie łapówek od rodziców chorych dzieci. Sąd już w październiku wydał nakaz doprowadzenia mężczyzny do zakładu karnego, ten jednak unikał odsiadki. W grudniu został zatrzymany i trafił za kratki.

Komentarz szpitala

- Po zgłoszeniu przez jednego z lekarzy, iż jego zdaniem istnieją nieprawidłowości w leczeniu kilkorga dzieci, dyrektor dr hab. Maciej Kowalczyk wprowadził czasowy nadzór nad oddziałem i zażądał wyjaśnień od pracowników zaangażowanych w proces terapeutyczny - twierdzi Natalia Adamska-Golińska, rzecznik Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego. Pomimo że wstępne rozeznanie nie wykazało nieprawidłowości, sprawa trafiła do rzecznika odpowiedzialności zawodowej przy Okręgowej Izbie Lekarskiej, by zewnętrzna komisja ją oceniła. Zgłaszający lekarz niezależnie złożył jednak doniesienie do prokuratury.

Kilka miesięcy później szpital otrzymał z Izby informację o zawieszeniu postępowania do czasu ukończenia śledztwa w prokuraturze. Do dziś szpital nie otrzymał informacji o jego wynikach. W 2015 r. metody leczenia dzieci w oddziale oparzeń kontrolował konsultant krajowy w dziedzinie chirurgii. Przeanalizował dokumentację, badał dzieci i rozmawiał z rodzicami.

- Na podstawie tych danych szpital otrzymał od ministra zdrowia wystąpienie pokontrolne, w którym stwierdza się, że jednostka nie dopuściła się nieprawidłowości czy zaniechań w trakcie leczenia. Podkreśla się, że leczenie prowadzone było zgodnie ze światowymi standardami - kwituje Adamska-Golińska.

POLECAMY - KONIECZNIE SPRAWDŹ:

FLESZ: Koniec świata jest blisko?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Kraków. Koszmar rodziców, piekło dzieci. Przełom w głośnym śledztwie - Gazeta Krakowska

Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto